piątek, 31 grudnia 2010

"To co myśle" (cz.2)

    Praktycznie cały czas chodzę po lesie który znajduje się tuż obok domu. Mogę tam chodzić całymi nocami i tak by nikt nie zauważył ,że mnie nie ma. Mam tam swoje ulubione miejsce w środku lasu. Siadam na ściętym pieniu i rozmyślam wsłuchując się w śpiewy ptaków i inne odgłosy w lesie. Tam mam zawsze chwile dla siebie i nikt mi tam nie przeszkadza.
     Jednymi moimi przyjaciółmi są zwierzęta. One zawsze mnie wysłuchają i nie wygadają nikomu tak jak Ci w szkole. Mogę tylko im zaufać ,a one mi ufają. Są już  przyzwyczajone do tego ,że do nich codziennie przychodzę i się już wogule mnie nie boją. Nie było tam jeszcze żadnego myśliwego od czasu kiedy zaczęłam tam chodzić czyli od kiedy wprowadziłam się do babci. Dzięki temu mam pewność ,że wszyscy moi mali przyjaciele mają się dobrze i nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Nie wiem co bym zrobiła gdyby jednemu z nich stała się krzywda. Mam tylko ich i nikogo więcej. Zresztą oni mi wystarczą nie potrzebuję nowych fałszywych koleżanek. Już jedną taką miałam. Od tamtej pory nie ufam nikomu prócz zwierząt. Nie chce znów wyjść na durnia. Lecz jak już mówiłam nie będę wracać do przeszłości. To już dla mnie nie istotne. Nie będę się przejmować rzeczami które już dawno minęły szkoda zawracać sobie głowy. Zostałam sama i już nigdy nie zaufam żadnemu człowiekowi. Przyznam szczerze ,że lepiej idzie mi się porozumieć ze zwierzętami niż z ludźmi. W szkole nie mam żadnej koleżanki nie potrzebna mi ona. Świetnie radzę sobie sama i nie potrzebuję więcej sprzeczek. Już mam tego dość. Nie potrzebuję nikogo do szczęścia zwierzęta świetnie mi dotrzymują towarzystwa. Tylko one mnie rozumieją. Żaden człowiek nie zrozumie mnie bardziej niż moi mali przyjaciele. Niektórzy mówią ,że zwierzęta nie mają duszy.
     Ja w to nie wierze. Zwierzęta też mają uczucia. Też kochają i też są czasem smutne. Inaczej by nie ufały nikomu i żyły tylko dla siebie ,a tak nie jest. One też mają swoich partnerów i dzieci które chronią. To mi przypomniało pewną sarnę. Wyda żyło chyba pięć lat temu czyli miałam wtedy około jedenastu lat. Pewnego dnia szłam jak zwykle w to miejsce co zawsze. Czyli do środka lasu. Już wtedy nikt mną się nie przejmował. To był upalny dzień. Słońce prześwitywało przez liście drzew. Było to około chyba godziny dwunastej już dokładnie nie pamiętam. Przechodziłam właśnie obok mojego ulubionego drzewa klonu. Jego gałęzie przypominają mi czyjąś twarz. Gdzieś ją już widziałam. Nagle spadła gałąź z samego czubka drzewa. Lekko nastraszona pobiegłam przeciwną stronę. Nie biegłam zbyt szybko ,bo wiedziałam ,że i tak tam za chwilę wrzucę. Idąc ujrzałam sarnę. Zaczęłam powoli iść przypatrując się jej. One też się na mnie patrzyła z zainteresowaniem. Nie była ona zbyt duża. Miała mniej niż metr wzrostu. Jej czarne szklane oczka nie odrywały ode mnie wzroku. Potrząsnęła uszami i zaczęła iść w moją stronę. Wolnymi krokami zbliżała się do mnie.
Ja wciąż szłam w przeciwnym kierunku. Byłam trochę rozkojarzona nie wiedziałam zbytnio co się dzieje. Nagle potknęłam się o korzeń drzewa. Wstałam i obróciłam się. Sarny już nie było. Więcej jej nie widziałam. Czasem myślę ,że to mi się tylko zdawało ,ale to zbyt realne. Wydaje mi się ,że ta sarna mnie obserwuje ,że widzi każdy mój krok. Cały czas czuje na sobie jej wzrok. Nawet teraz. Chodź to zdarzyło się pięć lat temu to do tej pory to pamiętam, tak jakby to było wczoraj. Jakoś ta chwila weszła mi w pamięć. Może jest temu jakiś powód , przyczyna dzięki której to dalej pamiętam. Tego jednak nie wiem. To wszystko jest takie dziwne.
     Całe moje życie jest jakieś pokręcone. No ,ale człowiek nie ma na to wpływu. Taki jaki się urodził taki będzie. Wszystko co się dzieje jest zagadką której nigdy nie rozwiążemy. Cóż tego co się stało już nie zmienimy. Tak było i tak zostanie. Życie jeszcze szykuje nam wiele niespodzianek o których nie mamy pojęcia. Nigdy nie będziemy dokładnie wiedzieli co będzie jutro. Wszystko to jeszcze się stanie rzeczy nierealne staną się rzeczywistością. Wszystko jest zapisane gdzieś tam w niebie i tego już jednak nie zmienimy. Chodź byśmy wszystkiego próbowali to i tak nie cofniemy czasu i nie zmienimy przeszłości. Cóż takie zasady panują w księdze życia.

"Przeszłość" (cz.1)

     Życie jest jak historia. Czasem ma dobre zakończenie ,a czasem złe. Zazwyczaj doceniamy je dopiero kiedy nasza opowieść się już kończy. Dla niektórych życie to frajda ,dla innych jedna wielka gra ,a dla jeszcze innych koszmar. Ja natomiast nie zaliczam się do żadnej z tych grub. Jestem typem samotnika i raczej nigdy już nie poznam znaczenia słowa „miłość”. Już kiedyś na tym ucierpiałam ,ale nie chce wracać do przeszłości teraz dla mnie ważna jest tylko przyszłość. W końcu życie toczy się dalej ,a nie się cofa. Nie można się przejmować tym co już było ,bo to już nie ma znaczenia. Liczy się tylko to co będzie i tylko właśnie to mnie martwi. Trudno jest sobie poradzić jeśli w życiu nie ma się osoby sobie bliskiej. Rodzina? Mama zmarła jak miałam 2 lata przedawkowała narkotyki. Miała na imię Izabela. Była ona ciemną brunetką o włosach do ramion ,piwnych lśniących oczach i długich rzęsach. Usta miała mocno czerwone i trochę małe ,ale nie bardzo małe można powiedzieć ,że takie średnie. Nos lekko zadarty i w miarę duży. Głowę miała okrągłą przypominającą trochę piłkę. Nogi natomiast długie i chude. Nie należała ona do grubych osób wręcz przeciwnie była jedną z tych chudszych ,ale ja uważam ,że taka waga pasowała do jej urody. Karnacje miała ona bardzo mocno różową. Była jak na kobietę to wysoka ,a nawet bardzo. Nigdy się nie malowała ,ponieważ jej to nie było potrzebne zawsze była piękna. Na każdym jej zdjęciu była ubrana na czarno. Tak jakby była smutna ,ale nie widziałam żadnego na którym by miała minę zawsze na jej twarzy jest uśmiech. Wydaje mi się ,że to sztuczny śmiech ,bo  widać w jej oczach iskierkę smutku. Zawsze wiem jaki ludzie mają humor widze to po twarzy i po ubraniach. Ludzie mówią ,że jestem do niej podobna z wyglądu i charakteru. Ale nie wiem czy to prawda już tyle słyszałam ,że się sama gubię.
     Ojciec pije ostatni raz go widziałam rok temu. Nie obchodzi go co się ze mną dzieje dla niego ważni są tylko jego koledzy i piwo. Na imię mu Kevin. Ma on bardzo mocno czarne włosy. Oczy za to bardzo jasno zielone i okrągłe. Nos mocno zadarty i duży. Usta ma szerokie i tak jasno różowe ,aż to nie możliwe ,że wogule takie istnieją. Głowę ma trochę dużą i tak okrągłą jak mama. Nie jest zbyt wysoki raczej należy do tych niszszych. Nikt jeszcze nie powiedział ,że jestem do niego podobna i z tym się zgodzę. Ani z charakteru i ani z wyglądu wogule go nie przypominam. Od czasu kiedy zmarła mama przestałam go interesować. Ale przyzwyczaiłam się już do tej myśli.
    W tej chwili mieszkam u babci ,ale nie utrzymuje z nią zbytnio kontaktu. Zawsze chodzi ona wkurzona i zła. Czasem się boje do niej odezwadz. Babcia nazywała się Jessica. Miała siwe kręcone loki ścięte na chłopaka. Nos mały i zadarty. Oczy zaś mocno czarne jak buty mojej mamy na jednej z jej zdjęć. Zawsze podkreślała je kredką i używała mocnego tuszu do rzęs. Usta zazwyczaj były pomalowane malinową szminką. Nie miała ich dużych ledwo co je było widać. Twarz jej była tak okrągła jak mojej mamy. Była w miarę grubą osobą średniego wzrostu. Nie tolerowała bałaganu specjalnie mamy tu zatrudnioną służbę która codziennie sprząta wszystkie pokoje. Nie była miła osobą zawsze obchodziła ją tylko ona i nikt więcej. Jak urodziła się mama ona powierzyła ją służbie. Nie czuła do niej żadnej więzi. Była osobą bez serca no ,bo kto by zostawił własne dziecko służbie i wogule się z nim nie widywał? Chodziła ona zawsze dumnie uważała się za królową tego domu. Dziadek zmarł 4 lata po urodzeniu mojej mały. Nie znała go ,a w domu nie ma żadnych jego zdjęć ,ale ludzie mówią ,że to był najmilszy człowiek świata. Zawsze był uśmiechnięty ,ale kiedy babcia stała się taką jaką teraz jest nagle stracił całą pełnie życia. Stał się ponurym dziadkiem. Zmarł na nowotwora. Szczerze mówiąc to bardzo chciałabym go poznać. Ale już za późno ... Ludzie tak szybko odchodzą.